Trochę minęło od ostatniego postu. Nikt się nie upomniał ani nic, a myślałem, że uciąłem w ciekawym momencie
Wszystkim czytelnikom mojego dziennika pragnę życzyć wszystkiego najlepszego w nowym roku!
Nie odpuściłem dziennika, choć problemy z psychiką zelżały od kiedy traduję tylko na kontach bonusowych. Ale o tym innym razem...
"No i ruszył handel. Szybko , sprawnie, dochodowo. Pierwszorzędne arbuzy! Doskonałe! Komu, komu, bo idę do domu. Już na drugi dzień okoliczne gospodynie zaczęły mnie rozpoznawać. Uśmiechają się. Sprzedaję im arbuzy po minimalnej cenie - i uśmiech. Wszystkim pozostałym po maksymalnej - i też z uśmiechem.
Od jednego kupującego ułamek kopiejki. Od drugiego - tak samo. Nagle zrozumiałem sens przysłowia, że pieniądz idzie do pieniądza. Nie oszukiwałem nikogo, po prostu zaokrąglałem te drobne ułamki na swoją korzyść, ale stopniowo w lewej kieszeni pojawiły się pierwsze wymięte banknoty trzyrublowe, podarte jednorublówki, czasem nawet piątka.
Co podliczę dochód - stale mam nadwyżkę pieniędzy. Oddam kołchozowi utarg, a w lewej kieszeni ciągle przybywa. Pojawiła się nawet szeleszcząca dycha. Poszedłem do wujaszka Miszy, podaję mu banknot.
- Wielkie dzięki - mówię. - Nauczyliście mnie życia.
- Głupiś - powiada wujaszek - O, tam, milicjant stoi. Jemu daj. Ja mam swoich dość.
- Dlaczegóż milicjantowi? - dziwię się.
- Ot tak - mówi. - Podejdź i daj. Nie ubędzie ci. A milicjantowi sprawisz przyjemność.
- Przecież nie popełniam żadnego przestępstwa. Po co mam mu dawać?
- Daj, powiadam ci - stoży się wujaszek Misza. - A kiedy będziesz wręczać, nie gadaj wiele. Zwyczajnie wsadź mu do kieszeni i zjeżdżaj.
Podszedłem do milicjanta. Stoi surowy, w szarej bluzie, szyja spocona, oczy ołowiane. Aż strach bierze. Ani drgnie. Do kieszonki na piersi wsunąłem mu tę dziesiątkę zwiniętą w rulonik. Nawet nie zauważył. Stoi jak posąg, okiem nie mrugnie. Nieporuszony. Przepadły, myślę, moje pieniążki. Nawet nie poczuł, jak mu wsunąłem.
Następnego ranka milicjant znowu na posterunku - Dzień dobry, Wituś - mówi.
Dziwne. Skąd może wiedzieć, jak mi na imię?
- Witajcie, obywatelu naczelniku - odpowiadam.
A co wieczór przyjeżdżał samochód z kołchozu. Odpalą chłopy ze dwie, trzy tony arbuzów a ja rozliczam się za miniony dzień: było równo dwie tony, sprzedałem 1 816 kg, 184 kg zostały - same zgniłki i poobijane. (...) Mużyki zważą odrzuty, zanotują w papierach - i do domu. A ja ładuję poobijane arbuzy do kosza i przez cały targ taszczę je na wysypisko. Na tym procederze przyłapał mnie wujaszek Misza..."
C.D.N.
edit: wszystkie części historyjki:
Część 1:
viewtopic.php?f=2&t=2069&p=27781#p24617
Część 2:
viewtopic.php?f=2&t=2069&p=27781#p24749
Część 3:
viewtopic.php?f=2&t=2069&p=27781#p24828
>>>> Część 4: viewtopic.php?f=2&t=2069&p=27781#p25484
Część 5:
viewtopic.php?f=2&t=2069&p=27781#p25961
Część 6:
viewtopic.php?f=2&t=2069&p=27781#p27781